Przyjeżdżają czasem ludzie do San Diego i pytają co tu robić. Wiadomo, zwiedzać można, surfować, na golasa biegać po Black’s Beach, uduchawiać się w nadmorskim miasteczku Encinitas, balonem polecieć na wschód słońca, śmignąć na wino do pobliskiej Temeculi, o wyprawie do Sea World i Legoland’u nie wspominając. Wszystko to można rzecz jasna i więcej też można i może nawet o tym kiedyś napiszę, jak najdzie mnie ochota. Dzisiaj jednak będzie o koreańskim SPA, bo jest to taki wynalazek, który akurat kompletnie mnie zaskoczył.
No więc SPA. W tej części San Diego się mieści, która akurat nad wyraz złą reputacją grzeszy. Masaże w tamtych rejonach podobno kończą się happy endem. Plotka to, czy prawda, póki co nie wnikam, moje SPA to miejsce porządne, dla kobiet, a nie dla żadnych tam rozpustników. Ma jednak parę wątków, które najprościej rzecz ujmując, wymagają przekroczenia pewnej bariery. Na sam początek człowiek dostaje klucz na gumce z numerkiem do szafki w szatni i poleceniem rozebrania się do rosołu. Taki ogołocony z okrycia, wchodzi na salę wielu nagich kobiet, gdzie grasują koreańskie masażystki odziane w czarną koronkowa bieliznę. Wszystkie drobne są raczej, niewysokiego wzrostu, za to komendy wydają jak w wojsku: krótkie, bezwzględne i z koreańskim akcentem.
Nagi człowiek od razu się orientuje, że szans żadnych nie ma z Koreanką w koronkowych majtkach, primo dlatego, że jest odziana w te gacie jak w pełny oręż, a secundo, bo rozkazuje jak chłop dowódca na polu bitwy. Pokornie więc na hasło: „prysznic”, szoruje się człowiek łypiąc okiem z niepokojem. Uśmiecha się przy tym do pani obok, która równie nieśmiało myje sobie krocze i wysyła spojrzenia z wymownym: „pani wybaczy, że w intymnym tym akcie znalazłyśmy się tak niespodzianie”.
Potem jacuzzi. 20 minutek biczy w gorącej zupie trochę uspakaja nerwy brutalnie porażone stresem pierwszego zaskoczenia, a wywołanym koniecznością przełamania bariery wstydu, która notabene, jak dobrze wiemy, jest tą najbardziej pierwotną barierą rodem z samego Edenu. Gdyby Adam nie zeżarł był wtedy jabłka z drzewa poznania, koreańskie SPA dla golasów nie byłoby żadną kwestia! A tak… dobrze, że chociaż w bulgoczących, wzburzonych wodach jacuzzi ukryć się można na momencik. Sucha sauna dodam, też jest poniekąd jak jakaś oaza na pustyni nagości, tutaj bowiem człowiek skorzystać może z objęć ręcznika, co rzecz jasna czyni i to z ulgą rozmiarów wszechświata.
I choć całe doświadczenie mocno jest krępujące, to z drugiej strony nie mogę się oprzeć i takiej myśli, że koreańskie SPA to tak po prawdzie tajne centrum nauczania o grzechu pierworodnym. W nieco odwróconym, zawoalowanym wymiarze, ale jednak. Koncept grzechu, a w szczególności jego wstydliwych skutków, może sobie tutaj człowiek na własnej nagiej skórze przećwiczyć jak mało gdzie. Przy czym najgorszy zawsze jest ten pierwszy raz rzecz jasna. Potem i grzech i nagość i szorowanie krocza, stają się zwykłą rutyną.
Nie na tym jednak kończy się ta opowieść. Najlepsze, rzecz jasna, zachowałam na koniec. Proponuję zatem zapiąć pasy bezpieczeństwa, bo oto koreańskie wesołe miasteczko zaprasza państwa serdecznie na relację z tego, co dzieje sią za wahadłowymi drzwiami w sali nagich kobiet.
Pomarańczowy stół do masażu pokryty jest grubym plastikiem. Nadaje mu to charakter iście prosektoryjny, idealny do precyzyjnego zwłok cięcia. Pomieszczenie jest wykafelkowane kaflem surowym, niefinezyjnym, raczej mocno szpitalnym. W podłodze kilka odpływów dla bóg jeden wie jakich płynów. To tutaj Koreanka w koronkowych gaciach rzuca komendę face down. Bez dyskusji rzucasz się więc kobieto twarzą w dół na stół i czekasz na cios. Teren pomarańczowego stołu jest niczym koreańska ambasada: ty jesteś gościem, moc jest z Koreą. I tak zaczyna się seans masażu. W ruch idą rękawice, które może i Koreanki określają mianem złuszczających skórę, ja jednak śmiem twierdzić, że nie tyle złuszczają, co obdzierają człowieka z czterdziestu lat naskórka. Rulonami schodzi z ofiary pomarańczowego stołu wierzchnia warstwa skóry, odsłaniając skórkę jedwabną, gładką, niemowlęco cudowną, a do tego rumianą, błyszczącą i świeżą niczym jutrzenka. 25 minut tak bezlitośnie skrobią człowieka owe koronkowe Koreanki. Z przodu, z tylu, z boku, face down, face up, side please! Skrobią, szorują, podnoszą ręce, rozkładają nogi bo, a jakże! wewnętrzne uda też szorują z zapałem. A w połowie procederu jak z wiadra ciepłą wodą cię nie chlusną! A wiedzieć ci trzeba czytelniku drogi, że z zaskoczenia głównie działają, zwłaszcza jak tą wodą polewają i nogami twoimi w powietrzu wywijają jak na konkursie na najpiękniejszą waginę. Wstyd bowiem jest tu pojęciem obcym. Zupełnie jakby koronkowe Koreanki nie miały pojęcia o tym, co takiego Adam z Ewą nabroili w Raju. Nie wiem… może te wiadomości do Korei nie dotarły wcale.
Wracając jednak do akcji na prosektoryjnym stole… Po etapie odarcia ze skóry, nachodzi moment masażu. Nazywają go podstępnie akupresurą, żeby człowiek dał się nabrać. Akupresura wszędzie na świecie jest całkiem przecież do przeżycia. Trochę bólu, całkiem nawet przyjemnego i po sprawie. Ale nie w Korei. Nie w koreańskim SPA. I nie w rękach wojowniczek w koronkowych majtkach. Te kobietki bowiem, rozmiaru miniaturki człowieka, mają w sobie jakiś taki wariacki power w postaci wyostrzonej dzidy, którą wbijają się w ludzkie ciało i we wszystkie te punkty, które łzy wyciskają z ofiary. Bolą pośladki, bolą plecy i ramiona, uda, to moi mili, wrzeszczą z bólu błagając o litość. A te nic, tylko masują i masują i polewają olejami i znowu masują i kiedy myślisz, że teraz to już umrzesz, nagle kładą ci gorący ręcznik pod plecy i kark, opatulają nogi, przykrywają oczy i czujesz że idziesz do nieba. I pewnie byś poszła, gdyby nie ten dziwny dźwięk tarcia na tarce, który zaczyna cię zastanawiać. Zanim jednak jesteś w stanie przywołać w głowie jakieś rozsądne wyjaśnienie, na twojej twarzy ląduje zimna, mokra papka i wtedy już wiesz, że Koreanka na tej tarce starła żywego ogórka, którego następnie nałożyła ci na buźkę. Dodam, że chyba nigdzie w Ameryce nikt nie trze ogórków na tarce jeśli jest salonem SPA. Aplikuje się powszechnie maski kremowe, żelowe i inne – owe, ale na pewno nie z żywego ogóra! No ale… jesteśmy w Koreańskim SPA przecież, gdzie nie słyszeli o Adamie i Ewie więc pewnie nie wiedzą też jak przemysł kosmetyczny rozwija się na świecie.
Przy czym maska z ogórka otwiera w Korei nowy rozdział. Po niej przychodzi czas wielce błogi, kiedy to koreańskie koronki polewają Cię ciepłym olejem, myją włosy, masują głowę, a na koniec spłukują mlekiem i odsyłają pod prysznic, względnie gdzie tam sobie chcesz. Bo dodam jeszcze, że oprócz dwóch saun i jacuzzi mają te sprytne kobietki jeszcze jedno fajne pomieszczenie w swoim niestandardowym SPA. Pokój od środka wylepiony jest czerwoną glinką, na podłodze kryształy różowej soli przykryte chyba słomianą matą. Temperatura jak w saunie, totalny mikroklimat. Kładziesz się tam na tej macie odziana w szlafroczek, ciężkie worki z solą kładziesz na ramiona albo biodra i voila lecisz do nieba bez zbędnych ceregieli. Za 90 dolcy ten cały piekło-raj.
Jeśli więc ktoś byłby w San Diego i nie wiedział co tu robić, to kochani ani się nie zastanawiajcie! Koreańskie SPA powinno być atrakcją turystyczną numer jeden w San Diego. Bo choć opisałam je w nieco drastycznych słowach, to prawda jest taka, że czyni cuuuuda! Jest jak morska pianka. Jak się z niej wynurzasz to tylko jako Afrodyta, o skórze jedwabnej i umyśle wyciszonym, młodsza, piękniejsza i w nastroju nie do pobicia. Totalnie warte każdego dolara.
Fantastyczny opis, przez moment poczułam się jak w owym SPA i wewnętrzny głosik zawołał „ja chcę, ja chcę!” Przełamałabym wszelkie wewnętrzne bariery, by znaleźć się w takim raju ze świeżo startym ogórkiem na twarzy i, po wszystkich tych godnych dantejskiego piekła torturach, wynurzyć się, niczym Wenus Boticellego, młodsza, piękniejsza, jędrniejsza… Chyba z wiekiem coraz mniej barier we mnie i taka gotowość na nowe Edeny. Jedyna niedogodność, jaką w czasie masaży odkryłam, to niedopasowane stoły – na twarz przewidzieli otwór, ale na biust już nie, zawsze wstaję z obolałymi piersiami i zastanawiam się, czemu nikt jeszcze nie opatentował bardziej anatomicznego kształtu stołu do masażu.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Otóż to! Otwór na biust wydaje sie być rozwiązaniem oczywistym! Tyle ze chyba nie jest 😦 Zadałam sobie nawet pewien google-trud i wpisałam w wyszukiwarkę: stół do masażu dopasowany do anatomii… No i musze przyznac ze wyskoczyl jeden taki szkic… z otworem na głowę, z otworem na biust i z otworem na męskie kulimenty 😉 Niestety to byl zaledwie szkic 😦
Prosze sie jednak nie zniechęcać! Koreanki piersi tez masuja w koreańskim koronkowym SPA 🙂
PolubieniePolubienie